Każdy, kto poznał tę tajemnicę, musiał zniknąć. Przywódców templariuszy spalono na stosie, katarów wytępiono, członków dynastii Merowingów zamordowano. Przetrwał jedynie Zakon Syjonu… Czy istniał naprawdę? Jak zauważa pastor Lionel Fanthorpe „największym pragnieniem każdej tajnej organizacji jest przekonanie osób postronnych, że jej nie ma. Dlatego Zakon Syjonu może być zarówno jednym z najstarszych i najbardziej niezwykłych tajnych stowarzyszeń, jak w ogóle nie istnieć”.
Gdyby jednak istniał, jego historia zaczęłaby się dwa tysiące lat temu, tuż po ukrzyżowaniu Chrystusa. A właściwie jeszcze wcześniej. Jezus ponoć żył w nieformalnym związku (lub zawartym potajemnie małżeństwie) z Marią Magdaleną. Wprawdzie wrogowie i zazdrośnicy zszargali jej opinię, przedstawiając jako kobietę lekkich obyczajów. W rzeczywistości pochodziła z zamożnej rodziny, prowadziła przykładne życie, a w chwili śmierci Jezusa była z nim w ciąży. Z tego powodu groziły jej prześladowania, więc uciekła. Dotarła na południe dzisiejszej Francji. Tam urodziła syna.
Nie wiadomo, co się działo przez cztery następne stulecia. W połowie V wieku na scenę wkroczył wódz o imieniu Meroweusz. Prawdopodobnie stał na czele jednego z wielu plemion Franków, ale chciał władać wszystkimi. Udało się to dopiero jego wnukom, ale to Meroweusz dał imię pierwszej dynastii królów Francji – Merowingów.
Jaki to ma związek z Marią Magdaleną? Otóż według jednej wersji legendy Meroweusz był jej potomkiem. Inna głosi, że krew Jezusa popłynęła w żyłach Merowingów dopiero w VII wieku, gdy król Dagobert II wziął za żonę Gisellę de Razès z rodu Marii Magdaleny.
Ślub miał się odbyć w Rennes-le-Château, dziś prowincjonalnej mieścinie na południu Francji. Dagobert niebawem został zamordowany. Zabójcy dybali też na życie jego żony i malutkiego syna Sigisberta. Gisella zdołała się jednak schronić w bezpiecznym miejscu
Od tego czasu Sigisbert i jego potomkowie ukrywali swe pochodzenie. Bo jako krewni Jezusa, to oni, a nie papieże i kardynałowie mieli prawo do kierowania Kościołem. Hierarchowie nie zamierzali jednak
oddać władzy. Dla jej zachowania gotowi byli nawet nasłać na rywali zabójców.
Tajemnica zapomnianego kościoła
Nad bezpieczeństwem potomków Jezusa i Marii Magdaleny czuwali utajnieni strażnicy. Nie nazywali się jeszcze Zakonem Syjonu. Taka organizacja powstała dopiero podczas wypraw krzyżowych, gdy w zdobytej przez chrześcijan Jerozolimie powołano zakony rycerskie – templariuszy, joannitów, krzyżaków i mniej znany Zakon Najświętszej Mari Panny z Góry Syjon.
Po zniszczeniu Królestwa Jerozolimskiego przez muzułmanów, mnisi-rycerze wrócili do Europy. Templariusze stali się potęgą; blisko z nimi związany Zakon z Góry Syjon pozostał w cieniu. Oba ponoć poznały tajemnicę Świętego Graala, którym nie był kielich z Ostatniej Wieczerzy, lecz krew Jezusa płynąca w żyłach jego potomków.
Butnych templariuszy zgładzili papież i król Francji, Filip Piękny. Zakon Syjonu „zniknął”. Aż nagle, w połowie XX wieku, pojawiły się informacje, że trwa, lecz przeszedł do głębokiej konspiracji. Jego członkowie wciąż wypełniali swą misję i strzegli Świętego Graala. Gdy zaczęto ich szukać, okazało się, że ślady prowadzą do Rennesle-Château. A tam działy się bardzo dziwne rzeczy.
W 1885 r. proboszczem w miasteczku został 33-letni ksiądz François Bérenger Saunière. Czekały na niego zrujnowany kościół, garstka ubogich parafian i legenda o ślubie króla Dagoberta z Gisellą de Razès.Duchowny pozyskał kilku sponsorów, którzy sfinansowali odnowę świątyni. W czasie prac remontowych znalazł coś niezwykłego. Do dziś nie wyjaśniono co. Sceptycy przekonują, że wykopał jedynie jakieś szkielety. Ale było to chyba coś więcej, bo w życiu Saunière’a nagle zmieniło się wszystko.
O odkryciu poinformował biskupa z pobliskiego Carcassonne, który wysłał go do seminarium Świętego Sulpicjusza w Paryżu. Wystarczyło kilka dni, żeby przed przybyszem z głuchej prowincji otworzyły się drzwi paryskich salonów. Bywał też na spotkaniach miłośników okultyzmu i wiedzy tajemnej, nawiązał kontakty z różokrzyżowcami.
Straszne jest to miejsce
Czyżby ksiądz Saunière podpisał cyrograf? Przybył do Rennes-le-Château bez niczego i nagle miał wszystko. Stać go było nie tylko na remont, ale i ozdobienie kościoła dziwnymi dziełami sztuki.
Jeden z obrazów przedstawiał scenę złożenia Jezusa do grobu. Namalowaną jednak w taki sposób, że bardziej niż z pochówkiem zwłok kojarzyła się z ich wykradaniem. Nową kropielnicę w przedsionku podtrzymywał… diabeł. Nad wejściem do świątyni widniał niespotykany w żadnym innym kościele łaciński napis:„Terribilis est locus iste” (Straszne jest to miejsce).
Dla siebie Saunière wzniósł niewielki zamek, który nazwał Wieżą Magdaleny.Urządził w nim bibliotekę i oranżerię. Uciął też sobie ponoć romans z młodziutką gospodynią Marie Dernaud, dla której sprowadzał suknie z Paryża, a po śmierci zapisał okazały dom – Villę Bethania.
Tymczasem w okolicy powiało grozą.W 1897 r. nieznani sprawcy zatłukli pogrzebaczem i siekierą zaprzyjaźnionego z Saunière’em proboszcza z sąsiedniej wioski. Chociaż zbrodnię upozowano na napad rabunkowy, nie zginęły ani cenne przedmioty liturgiczne, ani pieniądze.
Cztery lata później zmarł nagle biskup z Carcassonne, któremu Saunière opowiedział o tym, co znalazł w swoim kościele.Odtąd już tylko on znał tę tajemnicę.
Z nikim się nią nie podzielił. 17 stycznia 1917 r. doznał wylewu i zmarł. Parafianie plotkowali, że pięć dni wcześniej jego kochanka zamówiła trumnę. Czyżby wiedziała, co się wydarzy.
Ten skarb jest martwy
Saunière odszedł z tego świata w dniu świętego Sulpicjusza, patrona seminarium,które odwiedził ćwierć wieku wcześniej.Po Paryżu od dawna krążyły pogłoski, że działa w nim założona przed wiekami tajna organizacja.
W Europie trwała pierwsza wojna światowa i śmierć księdza Saunière’a przeszła niezauważona. Bomba wybuchła pół wieku później. Na spotkaniach dyskusyjnych w seminarium Świętego Sulpicjusza pojawił się Pierre Plantard, dziennikarz i biznesmen, ale przede wszystkim zwolennik przywrócenia we Francji monarchii. Pewnego dnia oświadczył, że ksiądz Saunière znalazł w swoim kościele cztery zwoje pergaminu ukryte pod kamienną płytą średniowiecznego ołtarza.
– Dotarłem do nich – przekonywał– i przekazałem Bibliotece Narodowej. Dokumenty, które faktycznie się tam znajdowały, zawierały listę wielkich mistrzów Zakonu Syjonu oraz zaszyfrowane informacje o historii kościoła w Rennes-le-Château. Po złamaniu kodu odczytano przedziwne zdanie: „Do króla Dagoberta II i do Syjonu należy ten skarb i on tu jest martwy”.
Złoto królowej
Plantard ujawnił, że wielkimi mistrzami byli między innymi: Leonardo da Vinci, Izaak Newton, Galileusz i Victor Hugo. A martwy skarb to pochowana w podziemiach kościoła Maria Magdalena lub któryś z potomków Jezusa.
Czy jednak szczątki sprzed dwóch tysięcy lat mogły zapewnić księdzu Saunière’owi bogactwo?
– Oczywiście, że nie – odpowiadał Plantard. – W Rennes-le-Château znajdował się również prawdziwy skarb. Ukryła go matka króla Ludwika IX, który wyruszył na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej.
Jako że w Paryżu nieustannie wybuchały zamieszki, królowa matka uznała, że złoto i klejnoty trzeba przewieźć w spokojniejsze miejsce. Ludwik IX zmarł w czasie krucjaty i o skarbie zapomniano. Odnalazł go dopiero Saunière. A więc nie podpisał żadnego cyrografu z diabłem, lecz po prostu miał szczęście.
Plantard stał się gwiazdą, udzielał wywiadów francuskim gazetom, wystąpił jako ekspert w angielskiej telewizji BBC.Nagabywany przez dziennikarzy ujawnił też nazwisko aktualnego wielkiego mistrza
Zakonu Syjonu. Miał nim być… on sam.
Tego było już za wiele i głos zabrali prawdziwi naukowcy. Przyjrzeli się uważniej pergaminom przechowywanym w Bibliotece Narodowej i odkryli, że to falsyfikaty. Wkrótce znalazł się też człowiek,który przyznał, że sam je stworzył.
Plantard stwierdził wtedy, że przekazał bibliotece kopie, a oryginały ukrył.
Gdy kilka miesięcy później oświadczył, że nie jest wielkim mistrzem, lecz potomkiem Merowingów i prawowitym następcą tronu Francji, uznano go za wariata. W końcu wyznał, że Zakon Syjonu nie może istnieć, bo to on go wymyślił. Sprawa wydawała się zakończona. Ale…
Wielka Zmyłka ?
Śladami księdza Saunière’a podążali już autorzy książki „Święty Graal, Święta Krew”. I niezależnie od wynurzeń Plantarda, historia Zakonu Syjonu zaczęła żyć własnym życiem. W 2003 r. mocny akcent dodał do niej Dan Brown i jego „Kod Leonarda da Vinci”.
Historycy przekonywali, że wszystko to jest wyssane z palca, ale w przedsionku kościoła w Rennes-le-Château wciąż straszyła figura diabła Asmodeusza. Obok świątyni zaś stały Wieża Magdaleny i Villa Bethania, które ksiądz Saunière musiał za coś wybudować.
Uważano, że zdobył fortunę, odprawiając za pieniądze msze i sprzedając odpusty.Tylko dlaczego katolicy z całej Francji mieliby przekazywać datki akurat jemu? Może więc jednak ktoś zapłacił mu ogromne pieniądze za to, co znalazł. Kto? I za co?
Nie wszyscy uwierzyli też w zapewnienia Plantarda, że Zakon Syjonu powstał i istniał tylko w jego głowie. Mógł to równie dobrze powiedzieć pod czyjąś presją albo dla odwrócenia uwagi od organizacji, niechcącej rozgłosu. Plantard zmarł w 2000 r. A już dwa lata później jego były sekretarz, Gino Sandri zapewnił, że starożytny Zakon Syjonu działa nadal. Ma około 10 tysięcy członków, dzieli się na cztery komandorie: Paryża, Millau, Genewy i Barcelony.